W przerwie pomiędzy nauką historii, a czytaniem "Mistrza i Małgorzaty" postanowiłam napisać post o coś, o co najczęściej pytacie. Mianowicie chodzi o coś, do czego nie przywiązuje zbyt dużej uwagi, bo mój kolor włosów, jakkolwiek będzie to brzmiało - jest kwestią przypadku.
Zawsze marzyłam o rudościach, jednak nie uważałam, że mi pasują w całości. Dążyłam więc do brązu z rudym refleksem. Marzyłam o przyjemnym, ciepłym odcieniu. Wcześniej improwizowałam z szamponetkami, przez co kłaczki przybierały barwę od czerwonej, aż do spłowiałego brązu.
W końcu zdecydowałam się na posunięcie trwalsze, czyli farba. Wybór poszedł na Wellaton, w dużej mierze tylko dlatego, że "Karmelowa czekolada" oczarowała mnie etykietką. Jakież było moje zdziwienie, kiedy włosy okazały się rude... :)
Tutaj tego nie widać, ponieważ w dużej mierze zależało to od światła, ale musicie uwierzyć mi na słowo. Większość była oczarowana odcieniem jaki osiągnęłam... Ja jednak wyczekałam moment, w którym odrost stał się dwucentymetrowy i nieestetyczny.
Pobiegłam do drogerii i bez większego zastanowienia chwyciłam farbę Garnier Color Natuals "Jasny złocisty brąz". Czy był to wybór trafiony? :)
Aplikacja wyszła bez przeszkód, jednak nie na ten temat będę się rozwodzić. Raczej mam na myśli stan przedzawałowy, kiedy to zmywając mazię z włosów okazuje się, że jestem czarna. Stopniowo kiedy włosy schły kolor się rozjaśniał, jednak ostatecznie stanęło na dość ciemnym brązie. Wszyscy chwalili kolor, ponieważ pasował mi do oczu i oprawy. Z każdym myciem kolor się wypłukiwał i ostatecznie stanęło na moim ulubionym - brązie z rudym refleksem. :) Nie zamierzam na razie farbować włosów, ponieważ myślę, że w tym wieku stałe katowanie włosów nie ma sensu. Farba jak najbardziej trafiona - nie niszczy, nie wysusza.
Mimo, że wiele osób z mojego otoczenia twierdzi, że w ciemniejszych kolorach mi do twarzy ja uważam, że mnie postarzają, a przede wszystkim źle się w nich czuję.
Jakie macie przygody z farbowaniem?:) Eksperymenty udane, czy niekoniecznie?